To był jeden z niewielu dni, kiedy w okolicy, gdzie mieszkam
było w miarę cicho. Do domu przez uchylone okno wdzierał się ptasi śpiew.
Siedziałam samotnie w domu próbując coś napisać, ale od paru dni nie miałam weny twórczej, a może po prostu bałam się pisać na temat, który wybrałam. Dlaczego? Bo najtrudniej pisać o sobie i swoim życiu.
Wyłączyłam laptopa i zabrałam się za czytanie książki, którą cały czas odkładałam
na później. Nie dlatego, że nie lubię czytać. Dlatego, że odstraszał mnie tytuł książki: "Czego najbardziej żałują umierający". Wiedziałam, że "rozkleje się" przy niej.
Jestem jak kryształ soli. Z zewnątrz twarda, lecz po wrzuceniu do gorącej wody rozpuszczam się. I rozpuściłam się. Nie raz, nie dwa, tylko kilka razy.
Nagle mnie olśniło i poczułam nagły przypływ weny twórczej. Pospiesznie zaczęłam szukać mojego notatnika w stercie karteczek, karteluszek i Bóg wie, czego jescze,
co znajdowało się na moim stole i czegoś, czym mogłabym naszkrobać moje chaotyczne myśli, które później trzeba złożyć w jedną sensowną całość.
Kamyczek
Wszystko, co nas spotyka w życiu, wpływa na nas i na to jak postrzegamy ludzi i świat. Każdy przejaw nietolerancji, zazdrości, nienawiści, przemocy, wyższości może stać się kamyczkiem,
który wywoła lawinę konsekwencji i wpłynie na życie drugiego człowieka.
Moim pierwszym kamyczkiem było kłamstwo chłopaka. Niby nic, a jednak
to wystarczyło do wywołania efektu domina i kiedy ja próbowałam wyjść na prostą, przybywał kolejny kamyk.
Kolejne kłamstwa, zazdrość, utrata wiary w chłopaka, zdrada, rozstanie, utrata wiary
w przyjaciółkę, utrata pracy i kłopoty finansowe oraz wiele innych problemów,
które nie dotyczyły mnie bezpośrednio, ale miały duży wpływ na moje życie.
Jednak nic nie boli bardziej jak okrucieństwo drugiego czlowieka, kiedy patrząc
Ci prosto w twarz, śmieje się z Twojego nieszczęścia. Coś wtedy w Tobie "pęka".
Straciłam wiarę we wszystko: w ludzi, w Boga, w siebie i wszystkie wyznawane przeze mnie wartości. Został mi tylko strach.
Cela
Strach ma różne oblicza. Wkrada się do naszego życia
bez zapowiedzi, bez pukania do drzwi i rozgaszcza się w nim.
To z jego powodu uciekamy przed ludźmi, przed całym światem
w miejsce, które nazywamy schronieniem, ale tak naprawdę
jest ono celą.
Czujemy się tu bezpiecznie, bo tu nas nikt nie zrani, bo tu nikt nie będzie z nas się śmiać, bo tu nikt "nie zdepcze" nas jak niepotrzebnego robaka, bo tylko tu, możemy być sobą.
To my wstawiamy kraty, to my, przykuwamy się do łańcucha, to my, robimy
z naszego życia więzienie. I czy nazwiesz to celą, murem, klatką, czy jeszcze inaczej, będzie to miało taki sam cel: izolację.
Biernie przyglądamy się życiu, które przemyka obok nas, a wszystko przez to,
że paraliżuje nas strach.
Rodzina i przyjaciele (przynajmniej ci, którzy jeszcze Ci pozostali) czekają, aż zaczniesz "wychodzić" do ludzi. I mimo tego, że zdajesz sobie sprawę jak czas upływa, jak wiele straciłeś i wiele Cię omija, strach wciąż z Tobą wygrywa. Przeraża Cię świat, w którym jest tak wiele zła, zazdrości, bólu i cierpinia, a tak mało ludzkiego dobra, współczucia, tolerancji i zrozumienia.
Ja swoją celę stworzyłam, kiedy straciłam pracę. Nie miałam funduszy na wyjścia
z przyjaciółkami, więc znajdowałam powody, w wyniku których nie mogłam się z nimi spotkać. Oszukiwałam je, ale przede wszystkim siebie, bo w każdą "wymówkę" wierzyłam, że jest prawdziwa, a w rozrachunku sumienia była ona zwykłą "wymówką". Było mi wstyd przyznać się, dlaczego tak naprawdę nie spotykam się z nimi,
ale w końcu zdobyłam się na odwagę i wytłumaczyłam im. Zrozumiały to. Przyjeżdżały do mnie nie jeden raz, choć od czasu do czasu one też chciały wyskoczyć, gdzieś na miasto. Zawsze dzwoniły po mnie, "stawiały" w lokalu, często "podrzucały" mnie autem do domu, ale najważniejsze wspierały mnie, motywowały
i wierzyły we mnie. Były moim światełkiem w tunelu. Ja jednak czułam się, że jestem dla nich ciężarem. Nie chciałam wciągać ich w mrok, który wypełniał moje życie.
Chciałam uciec i zacząć wszystko od nowa, więc wyjechałam z Polski. Jednak jak każdy wie przed problemami i strachem nie da się uciec.
Celę przeniosłam do Austrii.
Obcy kraj, brak znajomości języka, tęsknota za rodziną i przyjaciółmi przerażały mnie.
I nie myślcie sobie, że ciągle przytrafiały mi się złe rzeczy. Nie. Spotkało mnie także wiele dobrego, ale jak wcześniej pisałam jeden kamyczek przyczynił się do lawiny. Ciężko jest wydostać się spod gruzów, kiedy kolejne kamyczki wciąż spadają
na Ciebie. I tymi kolejnymi kamyczkami była krytyka, zazdrość, nietolerancja, do tego problemy ze zgodą na ślub kościelny w Polsce, bo mój mąż jest mułzumaninem, a ja katoliczką (o tym mogłabym napisać cały artkuł), moja choroba i ciągłe jeżdżenie po szpitalach, otyłość i...
przepraszam Was bardzo, ale nie mam ochoty już dalej wypisywać.
Efekt tego wszystkiego był taki, że znowu schowałam się przed światem.
Przebudzenie
Uświadomienie sobie, że strach rządzi nami i naszym życiem
jest jak przebudzenie z letargu i jest to pierwszy krok do wolności.
Niecały rok temu, kiedy odwiedzałam rodzinę w Polsce, moja siostra Renata
i jej przyjaciółka Ania, autorki bloga followmyflow.com.pl, zachęcały Bielszczanki
do udziału w akcji #niebojesie organizowanej przez Erę Nowych Kobiet i Joannę Przetakiewicz. Miałam zabrać w niej udział. Wystarczyło zrobić wodny tatuaż
z symbolem akcji, zrobić sobie z nim zdjęcie i wstawić na instagrama lub facebooka. Pod zdjęciem miałam napisać, czego nie boję się. Banalnie proste, no nie?
Wiecie, co powiedziałam siostrze? -"Ale ja boję się wszystkiego."
Po chwili dodałam: "Nie boję się męża" i zaczęłam się śmiać (męża kocham, więc
nie muszę się go bać:).
Prawda była okrutna, bo w tamtym momencie uświadomiłam sobie, że od wielu lat strach rządził mną i moim życiem, a ja starałam się to ukryć przed moimi bliskimi pod płaszczykiem żartu.
W Polsce, w moim rodzinnym domu, stworzyłam sobie jedną celę, a w Austrii drugą. W tych miejscach czułam się bezpiecznie, mogłam być sobą, zwykłą Izabelą. W tych miejscach mogłam schować się przed całym światem. W końcu dotarło do mnie,
że dom służy nam, żeby w nim mieszkać, a nie izolować się.
Kiedy uświadomiłam sobie, że jestem więźniem własnego strachu, chciałam
to zmienić, chciałam zacząć na nowo żyć.
Walka
Walka z własnymi demonami nie jest łatwa, ale nie jest też niemożliwa. I choć musisz stoczyć ją sama, nie jesteś w niej osamotniona. Każdy boi się czegoś i każdy toczy swoją własną bitwę.
Nie myśl, że przeciwników jest wielu, że walczysz z całą "brzydotą" tego świata
i że walka jest nierówna. Pomyśl o tym tak: jesteś tylko Ty i Twój strach. Będzie Ci łatwiej. Nie zapominaj, o co tak naprawdę walczysz. Stawka jest bardzo wysoka,
a jest nią Twoje życie.
Nie powiem Ci, że będzie lekko. Będzie trudno jak cholera, ale nie poddawaj się! Próbuj. I nie ważne, ile razy będziesz próbować, ważne, że próbujesz. Daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz.
"Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu" (Mark Twain)
Strach zapanował Twoim życiem. Teraz Ty zapanuj nad nim!
Ty jesteś królową swojego życia i to Ty tutaj rządzisz!
Ty decydujesz o tym, jak, gdzie i z kim chcesz żyć.
Królestwo to nie tylko pałac, lecz wszystko to, co znajduje się
poza nim.
Powtarzaj te zdania jak mantrę, tak długo, aż w to uwierzysz, aż poczujesz się wolna.
Powodzenia.
Czasami wydaje się nam, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, że nie ma rozwiązań.
Pamiętaj zawsze są dwa wyjścia.
Kiedy jedno okno jest zamknięte, drugie może być uchylone.
Comentários